Przepiśnik

Uwielbiam siedzieć w kuchni i piec, albo gotować przy muzyce, audiobooku, albo podcaście (najczęściej kryminalnym, ale regularnie popkulturowym od Napisów Końcowych), a ponieważ jestem jedyną osobą w domu, która czegoś słucha w kuchni, często przemycam swój magnetofon, kombinując jak bezpiecznie go usadowić. Chociaż ostatnio po prostu przenoszę tam telefon i puszczam coś z kolejki w Podcasty Google na głośniku.

Posiadam książkę kucharską Winiary "Spotkajmy się w kuchni", która co prawda ma miejsce na przepisy (przepis na lody wpisałam do zup, nie wiem czemu), ale zmieszczą się tam tylko te krótsze receptury. Na jeden przepis jest zaledwie jedna strona, w dodatku w dość rzadką linię. Estetycznie spoko, ale tylko na te krótkie przepisy, które chcę zachować.

Moim "codziennym" przepiśnikiem jak dotąd jest zeszyt w kratkę, który liczy 16 kartek. Ma na okładce babeczki i wpisuję do niego tylko te przepisy, których regularnie potrzebuję. Oczywiście nadal nie wpisałam tam lembasów, które są w notatniku podręcznym (o notatnikach podręcznych napiszę dopiero na końcu wstępnych notatek), tak samo jak przepis na złoty syrop, który robię sama, zamiast go kupować. 

Przez jakiś czas chciałam sobie zrobić przepiśnik w segregatorze. Część przepisów drukować, część pisać na drukowanych kartach, ale znowu ta sama kwestia co przy miejscu na przepisy w "spotkajmy się w kuchni", czyli miejsce ograniczone. Oczywiście nadal odkładam sobie pliki, żeby przynajmniej móc to zaplanować, kiedy w końcu ten segregator kupię i będę miała wolny wieczór, żeby to sobie ogarnąć. 

Teraz zaczynam zakładać drugi przepiśnik, w zeszycie w linię (bo chcę czy nie, kiedy mam linie piszę większymi literami), co dla przepisów wydaje mi się najlepszym rozwiązaniem. Tym razem nie dbałam o okładkę, bo i tak oprawiłam ją w brązowy papier, którego jestem niezaprzeczalną fanką. Tym razem nie przyklejałam etykiety, tylko nabazgrałam coś wąskim zakreślaczem i brokatowym długopisem. Ładnie to nie wygląda, ale z niewiadomych przyczyn mnie bawi i wprowadza w jakąś dziwną nostalgię. 

Ten 80 kartkowy zeszyt podzieliłam na 4 kategorie. "Śniadania", "Obiady", "Ciasta" i "Ciasteczka". Nie dbałam jak to dzielę, tylko malowałam krawędzie kartek na oko. Najwięcej miejsca jest chyba na śniadania i nie ma kolacji, dlatego że moje kolacje są bardzo podobne do śniadań. I w sumie tyle. Czy zdarza mi się jeść owsiankę na kolację? Oczywiście, no bo czemu nie. Obiady wiadomo... tam na słodkości nie ma miejsca i muszą się tam znajdować dania na słono. Chociażby kilka rodzajów Pizzy do zrobienia w domu. Uwielbiam pizzę i właśnie dlatego tak bardzo się upieram, żeby w domu zawsze był ser, mąka i drożdże w proszku. Ciasta, czyli duży wypiek do podziału. Potem pod paterę i kroimy. Ciasteczka, czyli dużo małych wypieków. Po wszystkim do puszki, żeby każdy mógł po nie sięgnąć kiedy tylko chce. 

Użyłam zakreślaczy. Nadal nie wiem jak będę wpisywała do niego przepisy, jak mam zaznaczać nagłówki i podtytuły... Myślałam o flamastrach i/lub brokatowych długopisach. Tekst właściwy, wiadomo... niebieski długopis, bo tak się do niego przyzwyczaiłam, że już nowego nawyku w sobie nie wyrobię. Tak na prawdę nie ma po co, bo większość długopisów, jakie mam, jakie kupuję... Jest właśnie niebieska. 

Dopiero go zaczynam, ale wydaje mi się, że będzie tam lądować wszystko, co tylko mnie interesuje. W wolnych chwilach będę dopisywać przepisy z codziennego zeszytu na przepisy, albo notatników. Jeśli tylko będzie mi się chciało... 

Na dzisiaj wystarczy, nie mam na razie nic dodania, ale myślę, że jeśli będę do niego używać zakładek indeksujących, to będę wybierać te z motywem jedzenia. Wyklejać raczej nie będę, ale w sumie nie wiadomo. 

Trzymajcie się! 

Cześć!

Komentarze