Pamiętnik


To prawdopodobnie jedyna notka o pamiętniku, jaka się tu pojawi. Powód jest bardzo prosty. W swoim pamiętniku (nowym od kilku dni) piszę to, czego normalnie nikomu bym nie powiedziała. Nazwijmy to swoistą formą autoterapii, gdzie pisze się wszystko co popadnie. Dosłownie. To trochę jak brain dump, ale w znaczniej bardziej rozbudowanej wersji.

Pamiętnik kojarzy się z nastolatką i jej wymyślnym notesem zamykanym na kluczyk w którym zapisuje swoje ckliwe wspomnienia i myśli równie wymyślnym długopisem, każdy dzień zaczynając od "kochany pamiętniczku". Dosyć obrazowy stereotyp, prawda? Rzeczywistość okazuje się znacznie bardziej przyziemna. 

Podejście do pamiętnika zawsze jest indywidualne. Jedni chcą go zachować na lata. Drudzy pozbywają się go, kiedy tylko zabraknie w nim miejsca. Jedni piszą wszystko, kiedy tylko mają czas i ochotę. Nawet o tym, co jedli na śniadanie. Inni piszą głównie wtedy, kiedy pewne uczucia przeważają. (interpretacja w rodzaju żeńskim, przepraszam wszystkich panów) Koleżanka Cię denerwuje? Zakochałaś się w nowym koledze z pracy? A może wydarzyło się coś, co po prostu chcesz zapisać? W porządku. Twój papierowy Przyjaciel Cię wysłucha. Przyjmie dosłownie wszystko. 

Mój pamiętnik jest wszystkim po trochu. Nie piszę o tym co jadam, ale ostatnio przenoszę tam wszystkie swoje zmartwienia. Piszę o tym, co mi leży na sercu w nadziei, że dzięki temu poczuję się lepiej, coś uporządkuję sobie w głowie i to mi pomoże naleźć rozwiązanie.


Jak widać powyżej mój pamiętnik nie robi dużego wrażenia. To po prostu 60-kartkowy zeszyt w linię z mojej ulubionej kolekcji, ale... nie z moim ulubionym wzorem. Miałam go oprawić w brązowy papier, ale... Znalazłam swoje stare zeszyty w okładkach foliowych wielokrotnego użytku (serio wielokrotnego, bo nie jestem pierwszą, oryginalną właścicielką tego czerwonego czegoś), zerwałam etykietę z podpisem i włożyłam w nią zeszyt. I tak mój pamiętnik zadomowił się w mojej szufladzie. 


Stronę tytułową miałam sobie darować, ale zorientowałam się, ile razy przyłapywałam kogoś z bliższej lub dalszej rodziny z którymś z moich zeszytów w rękach. Stąd to dosyć (jak na mnie) agresywne ostrzeżenie na dzień dobry. Tym razem taryfy ulgowej nie będzie, bo mam zamiar zrobić tak, że od razu się dowiem, jeśli ktoś go będzie próbował czytać. 

Dlatego więcej pamiętnika na blogu nie zobaczycie... Chyba, że w zeszycie zabraknie miejsca i zrobię coś w rodzaju ogólnego podsumowania. Technicznie pamiętnik jest jednym z dwóch najmniej wymagających zeszytów. Emocjonalnie... najbardziej. Poważnie, potrzebuję do niego zaledwie jednego długopisu (chociaż jak znam siebie skończy się na pisaniem czym tylko popadnie) i tego różowego zakreślacza do oddzielenia dat. Jednocześnie wkładam w to całe moje myśli i serce. Jestem do bólu szczera. Nic nie udaję, nic nie ukrywam. Nie cisnę beki z jakiejś pierdoły, udając że wszystko jest w porządku, chociaż tak na prawdę nie jest. Bo nie muszę. Nie tutaj. 

Komentarze